9.11.2021

Niedobór surowców i materiałów paraliżuje wiele polskich firm

Trwający wciąż niedobór wielu surowców i materiałów doprowadził do drastycznego wzrostu ich cen. I jedno, i drugie, dusi setki firm w Polsce.

We wrześniu niedobory surowców, materiałów i półfabrykatów były dużym problemem dla 23 proc. ankietowanych przez GUS przedsiębiorstw przemysłowych w naszym kraju. Według tego badania, jak poinformował Polski Instytut Ekonomiczny, niedoborami surowców dotknięte są w największym stopniu branże związane z produkcją wyrobów tekstylnych, wyrobów z drewna, mebli, metali i wyrobów z gumy i tworzyw sztucznych (po około 40 proc. w każdej z tych branż). To jednak nie jedyne ich zmartwienie, bo ów deficyt prowadzi do bardzo dużych wzrostów cen brakujących towarów. Od stycznia tego roku ceny stali wzrosły o 40 proc., a ropy o prawie 100 proc. Inny przykład to blachy ocynkowane, które są dziś dwa razy droższe niż na początku roku. Zdrożały tak gwałtownie głównie przez niedobór i spowodowany nim bardzo duży wzrost cen stali.

Ta sytuacja to splot kilku czynników. Pandemia już w pierwszej połowie 2020 r. spowodowała zakłócenia dostaw surowców i materiałów (wywołane w dużym stopniu zatorami w chińskich portach, ale też przerwami w produkcji na skutek pandemii), a jednocześnie zmniejszenie ich produkcji. Potem, już w 2021 r., byliśmy świadkami silnego i szybkiego ożywienia gospodarczego na świecie, a w ślad za nim dużego wzrostu popytu. To zaczęło podbijać ceny surowców i materiałów, a ten efekt wzmacniał ich niedobór, wynikający w dużym stopniu z tego, że zakłócenia i opóźnienia dostaw trwały nadal. „Zadziałał efekt domina – każde opóźnienie z powodu brakujących mocy przeładunkowych powodowało dalsze opóźnienia na kolejnych etapach łańcucha produkcji” – napisał w swej analizie Polski Instytut Ekonomiczny. „Zatory w portach narastały od wiosny zeszłego roku, w Europie do opóźnień tym spowodowanych dołożył się też problem zablokowanego Kanału Sueskiego w marcu br. Statki tłoczą się przed portami i czekają na możliwość rozładowania towaru. Rekordowa liczba ok. 65 statków oczekiwała na możliwość rozładunku w USA w we wrześniu przed portem w Los Angeles i Long Beach. Czas dostaw wydłużył się ponad dwukrotnie, co zmniejsza liczbę dostępnych do użytku kontenerów”.

Na to nałożył się drastyczny wzrost cen transportu morskiego. Jak wskazał PIE, są one obecnie aż 8-krotnie wyższe niż przed pandemią. „Właśnie rok temu, wraz ze wzmożonym popytem na towary w trakcie drugiej fali pandemii COVID-19 i przed okresem świątecznym, rozpoczął się gwałtowny wzrost cen transportu morskiego” – czytamy w analizie Polskiego Instytutu Ekonomicznego. „Z powodu ograniczonego popytu w pierwszej połowie 2020 r. kontenery zalegały w portach, a statki znalazły się daleko od azjatyckich portów, które były gotowe do wysyłania nowych zamówień. Rynek zareagował bardzo szybko. Ceny frachtu (Freightos Baltic Index), które w październiku 2020 r. były już o 80 proc. wyższe niż w 2019 r., do końca stycznia 2021 r. jeszcze się podwoiły. W okresie styczeń-kwiecień ceny ustabilizowały się, by wraz z odmrożeniem zachodnich gospodarek i ponownymi zamknięciami portów w Chinach od kwietnia 2021 r. ponownie wzrosnąć ponad dwukrotnie”.

Tak duży wzrost cen transportu morskiego to jedna z głównych przyczyn bardzo dużych wzrostów cen surowców i materiałów. Ale nie doszło by do nich, gdyby Europa czy Stany Zjednoczone nie były w tak dużym stopniu uzależnione od ich dostaw z Chin. „Uzależnienie od Chin jako głównego dostawcy wielu krytycznych surowców to dziś jedna z głównych przyczyn niedoborów surowców oraz ich wysokich cen” – napisał Polski Instytut Ekonomiczny. „Państwo Środka odpowiada za 45 proc. globalnej produkcji 30 surowców uznanych za krytyczne dla sektorów strategicznych gospodarki Unii Europejskiej. W niektórych przypadkach udział ten jest jednak znacznie wyższy. Z Chin pochodzi 87 proc. globalnej produkcji magnezu oraz 95 proc. dostaw tego surowca do UE. W takim przypadku pojedyncza decyzja – taka jak niedawny nakaz zamknięcia 35 z 50 hut magnezu w prowincji Yulin do końca 2021 r. – może przełożyć się na drastyczne ograniczenia w dostawach surowca niezbędnego do funkcjonowania wielu przedsiębiorstw”. Głównym powodem zamknięcia tych hut były, jak informował portal Wnp.pl, niedobory energii elektrycznej w Chinach, a te z kolei wynikały przede wszystkim z niedoboru i wysokich cen węgla (prąd produkuje się w Państwie Środka głównie z węgla), które wzrosły od początku roku aż o 260 proc. Innymi słowy produkcja energii elektrycznej w Chinach nie nadążała w tym kraju za wzrostem produkcji przemysłowej, spowodowanej silnym ożywieniem gospodarczym na świecie.

Portal Wnp.pl dodaje, że ograniczeniami w dostawach magnezu z Chin może zostać szczególnie dotknięty europejski przemysł motoryzacyjny i że zapasy tego surowca w Europie mogą wyczerpać się jeszcze w listopadzie.

Dlaczego tak bardzo uzależniliśmy się od Chin? Głównie z tego powodu, że tam produkcja była i wciąż jest dużo tańsza niż w Europie. O wiele tańsza w dużej mierze dlatego, że o nie obarczona takimi rygorami ekologicznymi jak w UE i nie obciążona takimi kosztami polityki klimatycznej, jak unijny przemysł. Produkcja magnezu jest bardzo energochłonna, a głównie przez unijną politykę klimatyczną energia w UE jest bez porównania droższa niż w Chinach.

W Chinach emisja dwutlenku węgla rośnie, rośnie tam też wydobycie i zużycie węgla. Dziś na Chiny przypada już ponad połowa światowego zużycia węgla. Wygląda więc to tak: UE ruguje węgiel i obniża emisję dwutlenku węgla, każąc za nią płacić elektrowniom i przemysłowi. To zaś prowadzi do tego, że unijna produkcja przenosi się do tych krajów, w których energetyka i przemysł nie płacą za emisję dwutlenku węgla lub płacą za nią dużo mniej. Czyli przede wszystkim do Chin, które są głównym dostawcą towarów do Unii Europejskiej. UE nie obniża więc globalnie zużycia węgla i emisji CO2, ale przenosi je do Chin i do wyżej wspomnianych krajów. I to dlatego globalna emisja CO2 wcale nie spada, a nawet rośnie. Według Global Carbon Project emisja CO2 na świecie ma być w tym roku o 4,9 proc. wyższa niż 2020 r., a w Chinach jest już o 5,5 proc. większa niż w roku 2019 – przedpandemicznym. Chiny odpowiadają obecnie za prawie 1/3 globalnej emisji CO2 (są największym emitentem tego gazu na świecie), a Unia Europejska za mniej niż 10 proc. Nie przypadkiem na klimatyczny szczyt w Glasgow nie przybyli przywódcy Chin. Bo oni nie chcą, by Chiny musiały robić tyle samo na rzecz obniżenia emisji CO2 (i płacić za to tyle samo), ile robi Unia Europejska i pozostałe kraje zachodnie. Jak zachowują się w tej sytuacji kraje unijne? Kupują z Chin coraz więcej towarów, a jednocześnie deklarują, że robią wszystko, co w ich mocy, by walczyć ze zmianami klimatycznymi. Duszą unijny przemysł (który jest dużo mniej „emisyjny” i dużo bardziej przyjazny dla środowiska niż przemysł chiński), a w ten sposób zmniejszają produkcję „czystego” przemysłu unijnego i zwiększają – „brudnego” chińskiego czy rosyjskiego. Tę sytuację nazwałem „obłudą klimatyczną” i dokładniej opisałem ją w tym filmiku: http://polskiemarki.info/video/obluda-klimatyczna/