15.11.2021

Czy Polacy są patriotami konsumenckimi?

Udział importowanych towarów i usług w konsumpcji gospodarstw domowych w Polsce wzrósł w ostatniej dekadzie aż o 2/3 – wynika z raportu Grant Thornton, jednej z największych na świecie firm audytorsko-doradczych.

Z badań socjologicznych wynika, że Polacy są patriotami konsumenckimi, bo większość ankietowanych deklaruje, że chce kupować polskie produkty i usługi. A jak jest w praktyce, czy te deklaracje mają w niej pokrycie? Ciekawą odpowiedź na to pytanie znajdziemy w przywołanym na początku raporcie firmy Grant Thornton. Ów raport nosi tytuł „Buy Locally Index” („Indeks Kupuj Lokalnie”). I zaczyna się od przedstawienia głównych zalet kupowania rodzimych, lokalnych produktów. Pierwsza z nich to według Grant Thornton „proekologiczność” patriotyzmu konsumenckiego. „Im krótszą drogę (po lądzie, wodzie czy w powietrzu) musi przebyć produkt od miejsca wytworzenia do ostatecznego konsumenta, tym mniejsze jest zużycie energii w transporcie i tym mniejszy ślad węglowy” – piszą autorzy raportu. „Właśnie dlatego wiele organizacji, np. ONZ w ramach akcji Act Now, rekomenduje nabywanie lokalnych towarów”.

Druga główna zaleta patriotyzmu konsumenckiego polega na tym, zdaniem Grant Thornton, że to po prostu nam się opłaca. „Im częściej nabywamy wytarzane lokalnie produkty, tym większa część wydanych pieniędzy do nas wraca – lokalna gospodarka szybciej się rozwija, a to przekłada się na wyższe wynagrodzenia, więcej miejsc pracy czy lepszej jakości usługi publiczne. Jak pokazywaliśmy w raporcie „Miliardy zostawione w Polsce” z października 2019 roku, z każdego 1 zł wydanego na produkt w całości wyprodukowany w Polsce aż 79 gr pozostaje w polskiej gospodarce, a tylko 21 gr trafia za granicę. Dla porównania, w przypadku nabycia produktu z importu, relacja ta to 25 do 75 gr” – czytamy w raporcie „Buy Locally Index”.

Mimo tej zależności niemal w całej Unii Europejskiej rośnie udział importowanych towarów i usług w konsumpcji gospodarstw domowych. Według Grant Thornton wynika to głównie z przenoszenia produkcji z UE do Azji, bo tam produkcja jest tańsza. Ale warto odnotować, że udział importowanych dóbr konsumpcyjnych w konsumpcji gospodarstw domowych wzrósł w latach 2010-2020 dużo bardziej w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej niż w Europie Zachodniej. W naszym kraju zwiększył się on w tym okresie aż o 2/3 – z 11,3 do 18,9 proc., w Czechach – z 20,8 do 30,7 proc., w Słowenii – z 21,5 do 47,2 proc., a w Chorwacji – z 14,5 do 26,2 proc. Podczas gdy w Niemczech z 11,3 do 14,2 proc., a we Francji z 10,7 do 12,7 proc. (dane z raportu Grant Thornton).

Według raportu wynika to z szybszego wzrostu gospodarczego w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. „Społeczeństwa w Europie Środkowej i Wschodniej szybko zwiększają dochody, przez co coraz częściej sięgają po towary z wyższej półki i luksusowe, a te w dużej mierze pochodzą z importu” – wskazuje opracowanie Grant Thornton. „Prawdopodobnie pokusa coraz częstszego sięgania – wraz ze wzrostem dochodów rozporządzalnych – po dobra importowane, często wcześniej nieosiągalne, jest silniejsza i ma większy wpływ na realne zakupy niż deklarowana skłonność do patriotyzmu konsumenckiego”.

I tu dochodzimy do kluczowej kwestii, ale zanim ją przedstawimy, podamy inne, wiążące się z tym dane, które pokazują udział importowanych dóbr konsumpcyjnych w konsumpcji gospodarstw domowych w wybranych krajach UE (dane Grant Thornton):

Polska – 18,9 proc.

Średnia UE – 22,7 proc.

Niemcy – 14,2 proc.

Francja – 12,7 proc.

Włochy – 9,8 proc.

Hiszpania – 12,6 proc.

Szwecja – 17,4 proc.

Grecja – 11,7 proc.

Finlandia – 10,3 proc.

Austria – 20,3 proc.

Irlandia – 21,7 proc.

Czechy – 30,7 proc.

Łotwa – 33 proc.

Belgia – 36,9 proc.

Holandia – 37,4 proc.

Słowenia – 47,2 proc.

Jak wynika z tych danych, większy udział importu w konsumpcji mają zwykle małe kraje, które wielu rzeczy same nie produkują (bo mają niewielką gospodarkę) i muszą w związku z tym je importować.  „Bycie patriotą konsumenckim jest dużo prostsze w potężnej, samowystarczalnej gospodarce, niż w małej, w której oferta rodzimego przemysłu jest uboga” – czytamy w raporcie Grant Thorton. „Baza wytwórcza w Niemczech czy Francji jest na tyle szeroka, że tamtejsi konsumenci, którzy jeśli chcą kupić lokalny produkt, prawie na pewno taki znajdą na półkach sklepowych. Zupełnie inaczej jest w małej Estonii tamtejsi producenci nie są w stanie wytworzyć konkurencyjnych towarów w każdym obszarze”.

Ale dlaczego i w Polsce, która jest dość sporym krajem (jak na warunki europejskie), udział dóbr importowanych w konsumpcji  też jest dużo wyższy niż w Niemczech, Francji czy Włoszech? I dlaczego rośnie on u nas dużo szybciej niż w tych krajach?

Jedna z odpowiedzi na to pytanie kryje się w pojęciu, które Grant Thornton nazywa „kompleksowością” czy „samowystarczalnością” gospodarki danego kraju. To pojęcie oznacza, jaką część konsumowanych w danym kraju towarów i usług wytwarza się w tym państwie. Ta część jest dużo większa w Niemczech, Francji, Włoszech niż w Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Pokazują to dane z raportu Grant Thornton:

Indeks ekonomicznej kompleksowości (samowystarczalności):

Niemcy – 2,09

Austria – 1,81

Szwecja – 1,7

Włochy – 1,44

Francja – 1,37

Irlandia – 1,36

Belgia – 1,18

Polska – 1,1

Holandia – 0,98

Hiszpania – 0,83

Mamy więc ciekawy paradoks: jak wynika z raportu Grant Thornton, Polacy chcą kupować swoje rodzime produkty i nie odbiegają pod tym względem od narodów zachodnioeuropejskich (jak pokazują opracowane przez tę firmę dane). Ale w naszym kraju wytwarza się dużo mniejszą część kupowanych przez nas produktów i usług niż w takich krajach, jak Niemcy, Austria, Włochy, Francja, Szwecja czy Irlandia. I dlatego nawet jeśli chcemy kupować rodzime, polskie produkty, to w wielu przypadkach okazuje się, że w Polsce danego produktu się nie wytwarza. Dlaczego tak jest? To osobny temat.

Trzeba jednak dodać, że jesteśmy jeszcze w gorszej sytuacji niż wynikałoby z powyższych danych. Chodzi o to, że w Polsce, podobnie, jak w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej, dużo większa – niż w krajach Europy Zachodniej (nie wspominając o Stanach Zjednoczonych, Japonii, Australii, Kanadzie, Korei Południowej czy Chinach) – część przemysłu należy do zagranicznych koncernów. Czyli nawet jeśli coś w naszym kraju produkujemy, to dużo częściej niż na Zachodzie jest tak, że to produkcja fabryki należącej do zagranicznej firmy. To zaś oznacza, że zyski z tej produkcji wędrują za granicę, do centrali tej firmy.

Chodzi też o to, że najlepiej płatne miejsca pracy są w centralach, głównych siedzibach firm, gdzie zarządza się tymi firmami, planuje ich działania, gdzie projektuje się produkty, tworzy technologie, gdzie są działy marketingu, finansów, badań i rozwoju. Polskie firmy mają swe centrale niemal wyłącznie w Polsce. Jeśli więc kupujemy produkt polskiej firmy, to tworzymy i utrzymujemy te najlepiej płatne miejsca pracy w naszym kraju. Jeśli jednak kupujemy produkt zagranicznej firmy, której centrala prawie w każdym przypadku jest w innym kraju, to tworzymy i utrzymujemy te wysokopłatne miejsca pracy zagranicą. To m.in. z tego powodu tak ważne jest, żeby powstawało jak najwięcej polskich dużych, globalnych firm, bo będą one miały swoje centrale, z najlepiej płatnymi miejscami pracy, w Polsce. My sami możemy do tego bardzo się przyczynić, wybierając produkty oraz usługi polskich firm i wspierając w ten sposób ich rozwój.

Więcej: https://grantthornton.pl/publikacja/polscy-konsumenci-szukaja-made-in-poland/

Jacek Krzemiński