To już koniec taniego LPG – taniej nie będzie, a może być jeszcze drożej
Autogaz w Polsce w ostatnich miesiącach bardzo podrożał, ale niestety, jak wskazują eksperci, nie stanieje w najbliższych miesiącach, a nawet może być nawet jeszcze droższy niż dziś. I wszystko wskazuje na to, że tak już zostanie.
Urszula Cieślak, analityk z zajmującej się badaniem rynku paliwowego firmy BM Reflex, mówi, że na obniżki cen LPG w tym roku nie mamy co liczyć. I jako jedną z przyczyn wskazuje „utrzymujący się wysoki poziom cen ropy”, co dotyczy także gazu. Bo jeśli drożeje ropa i gaz, to drożeją też produkty z nimi związane, w tym gaz płynny (LPG), wytwarzany albo z ropy (podczas procesów rafineryjnych) albo z gazu ziemnego.
Drogi LPG to jednak tylko po części wina dużych podwyżek cen ropy i gazu. Gaz płynny w ostatnich trzech miesiącach zdrożał u nas bowiem dużo bardziej niż benzyna i olej napędowy oraz gaz ziemny. Dlaczego? Główną przyczyną są problemy z dostawami gazu płynnego z kierunku wschodniego. Są one wynikiem nałożenia przez UE – w czerwcu tego roku – sankcji gospodarczych na Białoruś, które polegały przede wszystkim na zakazie importu z tego kraju do Unii Europejskiej niektórych towarów, a wśród nich produktów ropopochodnych, w tym LPG.
Udział Białorusi w dostawach LPG był wprawdzie ostatnio bardzo niewielki (tylko 3 proc. w 2020 r. – według danych Polskiej Organizacji Gazu Płynnego – POGP), ale sankcje na ten kraj bardzo utrudniły dostawy gazu płynnego do Polski. W jaki sposób? Aż 80 proc. zużywanego w Polsce gazu płynnego pochodzi z importu, a zdecydowana większość tego importu przypada na Rosję. Udział tego kraju w imporcie LPG do naszego kraju w 2019 r. wyniósł – jak wynika ze statystyk POGP – 73,5 proc., a w 2020 r. – 65,2 proc. Sęk w tym, że duża część rosyjskiego LPG jest transportowana do Polski przez Białoruś (rosyjski LPG, jadący do Polski tranzytem przez Białoruś, pokrywał więcej niż ¼ naszego zapotrzebowania na gaz płynny).
Zaś od nałożenia sankcji na ten kraj tranzyt LPG przez Białoruś jest bardzo utrudniony. Bywało np., że polskie służby celne stwierdzały, iż zakaz importu LPG z Białorusi obejmuje cały gaz trafiający do nas przez białorusko-polską granicę, także ten, który pochodził z Rosji i był transportowany tranzytem przez Białoruś. Gdy po interwencji Ministerstwa Finansów – na skutek protestów branży paliwowej – te problemy się skończyły, to pojawiły się inne. Po pierwsze – jak wskazuje Paweł Bielski, prezes rady Polskiej Izby Gazu Płynnego – przybyło formalności w związku z tranzytem przez Białoruś (trzeba np. wypełniać więcej oświadczeń). Po drugie mniejsi dostawcy z Rosji uznali, że dostarczanie gazu do Polski przez Białoruś jest obecnie – w związku unijnymi sankcjami na ten kraj – obarczone dużo większym ryzykiem niż wcześniej. I część z nich nie chce już dostarczać gazu do naszego gazu przez Białoruś. Problem w tym, że to jest najkrótsza trasa i na dodatek mająca do tego odpowiednią infrastrukturę (LPG z Rosji do Polski był przesyłany głównie koleją). Bo np. na granicy Polski z Obwodem Kaliningradzkim ta infrastruktura nie pozwala na duże zwiększenie dostaw LPG z tej części Rosji.
Kiedyś spora część importowanego z Rosji do Polski LPG trafiała do nas przez Ukrainę. Ale to się skończyło po zajęciu przez Rosjan Krymu i rozpoczęciu wojny w Donbasie. Od tamtej pory rosyjscy dostawcy nie chcieli już dostarczać LPG do Polski przez Ukrainę.
To jednak nie jedyny ważny ukraiński wątek, bo na Ukrainie LPG jest droższy niż w Polsce, co sprawiło, że białoruscy i kazachscy producenci gazu płynnego zamiast do naszego kraju zaczęli sprzedawać go na Ukrainę. Efekt był taki, że udział Kazachstanu w imporcie LPG do Polski, sięgający jeszcze parę lat temu 20 proc., skurczył się do zaledwie 1,2 proc. (w 2020 r. – źródło: POGP), a udział Białorusi zmalał do 3 proc. (dane za zeszły rok). Wzmocniła się za to pozycja Rosji jako dostawcy LPG do naszego kraju. Z tym, że i Rosja okazuje się obecnie dostawcą problematycznym. Nie tylko na skutek unijnych sankcji nałożonych na Białoruś, ale też z innych powodów.
Rosja prowadzi bowiem taką politykę, że gdy ceny ropy i gazu wzrastają, to władze tego kraju zwiększają cła eksportowe na te surowce i ich pochodne (w tym LPG), by zmusić w ten sposób tamtejsze firmy paliwowe i gazowe do podzielenia się zwiększonymi zyskami z państwem. Czasem jest też tak, że władze Rosji drastycznie zwiększają cła na te produkty, gdy na rosyjskim rynku zaczyna ich brakować. To natomiast zdarza się nierzadko. I w ostatnich tygodniach zdarzyło się po raz kolejny – na skutek wybuchu w zakładzie obróbki kondensatu gazowego Gazpromu w Nowym Urengoju na Półwyspie Jamalskim, do którego doszło 5 sierpnia. W tym zakładzie Gazprom wytwarza półprodukty, służące m.in. do produkcji LPG. Uszkodzenia spowodowane przez wybuch sprawiły, że połowa zakładu została wyłączona z użytku, a przywrócenie jego pełnych mocy produkcyjnych może zająć nawet kilka miesięcy. Po tym incydencie w Rosji pojawiły się niedobory LPG i ceny rosyjskiego gazu płynnego poszybowały w górę (co niemal od razu odczuli polscy kierowcy). W odpowiedzi na to rosyjski rząd ogłosił, że od września zwiększy cło eksportowe na LPG 7-krotnie. To nowe zwiększone cło już obowiązuje i zapewne niebawem przełoży się na ceny rosyjskiego LPG na zagranicznych rynkach, w tym w Polsce.
LPG z Rosji raczej nie będzie więc taniał i to nawet wtedy, gdy zaczną spadać ceny ropy i gazu. Z dwóch powodów. Po pierwsze rośnie konsumpcja gazu płynnego w samej Rosji, co nie będzie sprzyjać obniżce cen rosyjskiego LPG i może prowadzić do ograniczania jego eksportu. Po drugie zaś – jak zauważa Paweł Bielski z Polskiej Izby Gazu Płynnego – poprawia się infrastruktura transportowa i przesyłowa, łącząca Rosję i Chiny, co z kolei będzie zwiększać eksport rosyjskich paliw do Państwa Środka. W ten sposób będzie się podnosił popyt na rosyjski LPG, a w ślad za tym jego ceny.
Reasumując, czas taniego LPG w Polsce dobiega końca. Z uwagi na to, że Rosja nie jest pewnym, stabilnym dostawcą, polskie firmy paliwowe już w zeszłym roku zaczęły ograniczać import gazu płynnego z tego kierunku i zastępować rosyjski LPG w coraz większym stopniu dostawami z państw unijnych, które są obarczone mniejszym ryzykiem. Według rocznego raportu Polskiej Organizacji Gazu Płynnego w 2020 r. udział Rosji w imporcie LPG do Polski zmniejszył się do 65,2 proc. (z 73,5 proc. w 2019 r.), a krajów UE zwiększył się do 28,2 proc. W związku z tym POGP konstatuje w swym raporcie, że „można już mówić o stopniowej zmianie kierunków zaopatrzenia” i że „z taką tendencją będziemy mieli do czynienia w najbliższych latach”.
Problem polega na tym, że LPG kupowany z krajów UE jest droższy od rosyjskiego. To pewnie dlatego Polska Organizacja Gazu Płynnego w swym raporcie za 2020 r. przewidywała: „Wydaje się, że poskramianie koronawirusa w roku 2021 będzie mogło zaskutkować odbiciem cen w górę i pewnym „ograniczeniem atrakcyjności” LPG w stosunku do paliw tradycyjnych (od red. chodzi o jego ceny w porównaniu z benzyną i olejem napędowym)”.
Państwa UE nie eksportują do Polski własnego gazu, ale reeksportują do nas gaz płynny, który ściągają z różnych stron świata. Tak jest np. w przypadku Szwecji, której udział w imporcie LPG do Polski skoczył w zeszłym roku do 15,8 proc. Miejscem, w którym trafia do Europy najwięcej surowców i paliw z innych kontynentów, to tzw. ARA, czyli porty w Amsterdamie, Rotterdamie i Antwerpii. Sprowadzany stamtąd do Polski LPG jest jednak o kilka-kilkanaście procent droższy niż rosyjski na polsko-białoruskiej granicy. Ale za to jego dostawy są pewniejsze. Tym bardziej, że na świecie mamy obecnie do czynienia z nadprodukcją LPG. Tylko w Europie jest na odwrót – na naszym kontynencie produkcja gazu płynnego jest mniejsza niż jego zużycie.
Obniżka cen LPG w Polsce byłaby możliwa tylko w jednym przypadku: gdybyśmy znacząco zwiększyli jego krajową produkcję. Na razie jednak się nie zanosi, tym bardziej, że wymagałoby to bardzo kosztownych i czasochłonnych inwestycji. Bardzo szkoda jednak, że dotychczas nie poszliśmy w tym kierunku i tak bardzo uzależniliśmy się od importu. Uzależniliśmy się od niego dużo bardziej niż kraje zachodnioeuropejskie. Jak wynika z danych POGP za 2020 r., w Polsce produkuje się rocznie tylko 0,5 mln ton LPG, podczas gdy w Niemczech 3,2 mln ton, w Wielkiej Brytanii – 3,1 mln ton, w Norwegii – 5,2 mln ton, w Hiszpanii i Holandii – po 1,7 mln t, we Włoszech – 1,4 mln ton, a we Francji – 1,35 mln ton. Tymczasem roczne zużycie gazu płynnego w Polsce wynosi 2,5 mln t, w Niemczech – 3,9 mln t, w Wielkiej Brytanii – 3,3 mln t, we Włoszech – 3,3 mln t, w Holandii – 3 mln t, w Hiszpanii – 2,4 mln t, a we Francji – 3,8 mln ton (dane POGP za 2020 r.).
Dlaczego tam produkcja LPG jest dużo większa niż u nas, a uzależnienie od jego importu mniejsze? To już temat na osobny artykuł. A najkrótsza odpowiedź brzmi następująco. Polska jest na 2. miejscu na świecie (po Turcji) pod względem liczby aut napędzanych autogazem i pod względem liczby stacji, na których można go zatankować. Mamy aż 3,3 mln aut na LPG, a na kolejnych miejscach w tej kategorii jest Rosja (3 mln), Ukraina (2,6 mln t) i Włochy (2,6 mln). Mieliśmy w poprzednich dwóch dekadach jeden z najszybciej rozwijających się rynków LPG na świecie. Były więc też u nas bardzo dobre warunki rynkowe do tego, by rozwinąć krajową produkcję autogazu. Kto ją mógł i powinien rozwinąć? Największe ku temu możliwości miały nasze największe firmy paliwowe i gazowe, PKN Orlen, Lotos i PGNiG, w których największym, głównym udziałowcem jest państwo. Dlaczego tych możliwości nie wykorzystały? Myślę, że nasi Czytelnicy znają odpowiedź na to pytanie.
Więcej na stronach PIGP (pigp.pl) i POGP (pogp.pl).